27 października 2004, 19:07
Cieszę się, że tu przyszłam, do kafejki. Przechadzka była bardzo, bardzo przyjemna. Choć krótka. Bo daleko tu nie mam. Blisko też nie. Tak w sam raz. Żeby mieć czas na parę myśli.
Powietrze pachnie dziś liśćmi. Liście sobie usypiają na trawnikach. Pachnie też śniegiem. Mijał mnie ktoś na rowerze i dzwonek zabrzmiał jak taki od sań. Zrobiło mi się wesoło, dzwonek się do mnie śmiał.
W parku kolorowo, ale w wydaniu miejskim. Tu przyroda goni ręsztką sił. Nie mogę na to patrzeć. Szkoda mi ludzi, którzy uważają, że to co rośnie w parku-to drzewa. To są duchy drzew.
U mnie na wsi, daleko, daleko stąd (choć dosyć blisko w gruncie rzeczy), trwa teraz święto barw. Gdziekolwiek nie spojrzę, oczy mi się rozszerzają, żeby objąć to piękno krótkorwałe i skończenie doskonałe. Tam też mogę się bawić z czterema wełnianymi kulkami. U sąsiada urodziły się kotki i nawet nie wiedzą, jak los się z nimi delikatnie obchodzi. Myslą zapewne, że takie słońce jest normalne o tej porze roku. Jeden kot jest grubiutki i okrągły. Mała biała piłeczka. Pieszczoch. Lubi siedzieć na moim bucie. Mam nadzieję, że jak pojadę w piątek do domu na święta to jeszcze spotkam te maluchy. Coś mi się wydaje, że sąsiad nie planuje chodowli pięciu kotów ( nie licząc tatusia, który też się pląta w pobliżu).
Hodowla, czy chodowla? Cofam się w rozwoju. Wstyd. Żona pedagog, a ja nie umiem pisać poprawnie.
Musiałam dziś wyjść z domu. W środy są trzy chwile w ciągu dnia, gdy naprawdę żyję. Otóż rano, zanim Żona wyjdzie do pracy nr 1. Potem druga chwila, gdy wraca i jest, zanim nie wyjdzie do pracy nr 2. I późno, po 23:00, gdy wraca już na dobre. Dziś to było po prostu nie-do-znie-sie-nia. Więc wyszłam. Wolę czwartki od śród. W czwartek Żona wraca już o 14:00. Żeby mogło tak być, że ma się to co się chce, a nie to co się musi mieć. Może dziś wstąpię do kiosku, puszczę totolotka, wygram milion i jutro z dumą powiem:"Kochanie, nigdzie nie musisz iść. Jedziemy nad morze przekonać się czy w październiku słońce też opala." Myślę, że to całkiem realne :)
Próbuję przypominać sobie angielski. Słynny angielski. Słynny znaczy się mój talent do. A teraz o zgrozo, zanika. Moja jedyna umiejętność ceniona przez zwykłych śmiertelników. Uczymy się teraz nazw części ciała. Zajmujące.
Zaczyna mi się robić pionowa zmarszczka między brwiami. Zapewne będę wyglądać bardzo poważnie i groźnie, gdy na stałe tam osiądzie. Chyba, że kupię okulary. Jakoś do mnie nie przemawia, że trzeba czytać przy dobrym świetle. Notorycznie ślęczę nad książkami po ciemku. Mrużę potem oczy. No i będę ślepa jak kura. I pomarszczona.
Nie wiem, czy cokolwiek, nawet tysiąc zmarszczek są w stanie sprawić, że będę wyglądać poważnie. Ale ta postępująca ślepota jest przyczyną pisania czcionką numer 4. Gdyby ktoś się pytał czemu Mruczanka walnęła takie wielkie litery na swoim blogu. To dlatego.
Choć fajnie tu i przyjemnie, muszę się zbierać do domu. A tam jest tak zimno bez Żonki.
Może znajdę jakiegośfajnego liścia po drodze? Ciemno jest. Ale może..może..tam tam tramtam.