Archiwum wrzesień 2004


Bez tytułu
Autor: mruczanka
26 września 2004, 11:46

Witam w niedzielę o poranku. Cóż mogę powiedzieć. Nie wiem czy czesanie zawsze zabierało mi tyle czasu, czy po prostu się starzeję? Rozwalam lusterko, garść spinkek itd. i po godzinie jestem nadal tak samo rozczochrana jak po wyjściu z łóżka. Na dworze jest zimno i to zimno też nie podnieca mnie tak jak dawniej. Dawniej podniecało mnie wszystko. Oczywiście widziałam tylko ładne rzeczy. To wybiórcze spojrzenie na świat też mi przeszło. I nie razdę sobie z ortografią i gramatyką. Jak idę ulicą to czuję się, że rzucono mnie na inną planetę. Wszędzie młodzi egoiści. I znerwicowane babcie. Na inną notkę mnie nie stać. Jak mi się poprawi to z przyjemnością porównam ten stan z tym tu.

 

 

Bez tytułu
Autor: mruczanka
23 września 2004, 10:55

Aż mi się serce kroi, że mogę pisać tu tylko czasami, że to luksus na który sobie nie mogę pozwolić z tego czy innego powodu. Wierzę, że to się kiedyś zmieni. Że urządzę tu bardzo przytulny, ciepły domek duchowy. Bo tak własnie potrzebuję tego durnowatego wynalazku:)

Właśnie wracam z pewnego miejsca. Byłam się zapytać o pracę. Ach, co będzie to będzie. To po prostu kiosk. Choć pragnęłabym żeby wszyscy na świecie nazywali takie miejsca salonikami prasowymi:) Właściwie wczoraj zdecydowałam że nie pójdę. Potem zobaczyłam czerwone ze zmęczenia oczy Żonki i zdecydowałam że pójdę. Ona pracuje codziennie, a co trzeci dzień aż od 8:00 do 23:00, więc... No ale rano jak zwykle stwierdziłam, że ja się nie nadaję do niczego. Jak codzień ubrałam się, by stwierdzić, że zupełnie bez sensu wyglądam, zachowuję się i że lepiej schować się do nory. Ale jakoś tak wypiłam kawę, dostałam skrętu kiszek i wyruszyłam. No i cała w rumieńcach zdołałam nawet coś z siebie wykrztusić. I jutro facet albo zadzwoni, albo nie.

Muszę popracować choćby do grudnia. Po 15. XII mój braciszek wraca ze swego pierwszego wyjazdu do Irlandii. Pojechał dwa dni temu i oswaja teren. Jesli oceni, że mam po co tam jechać, to pojadę z Żonką.

Żonka jest u kresu wytrzymałości. Boże, jakie te dzieci (14-15-16 lat) są teraz zblazowane. Tego nie zrobi, tamtego nie zrobi... Wysztafirowane, leniwe. W każdej klasie jest jedynie 2-3 osoby, które mają jako tako poukładane w głowie. Co one wyprawiają! Aż mi się nie chce wierzyć, ale Żonka to nie jest człowiek, który cokolwiek koloryzuje, raczej odwrotnie. Więc na pewno jest jeszcze gorzej. Przychodzi zupełnie wykończona. A jest  świetną nauczycielką, wiem to. Ta szkoła jest wybitnie jakaś pełna dzikusów. Myszka już pracowała i w podstawówce, i liceum, i w gimnazjum właśnie. Ale to gimnazjum woła o pomstę do nieba. I zresztą inni nauczyciele też są wykończeni.

Dziś mamy trochę czasu dla siebie. We wtorki i czwartki Myszka nie pracuje w klubie, więc po lekcjach jest w domku i możemy nadrobić...to i owo:) Dlatego dziś barszczyk z uszkami i sałatka z tuńczyka.... Myszce wyszła niska hemoglobina, trzeba Żonkę trochę odżywić.

Fanaberko, Ty jesteś też pedagog, chi-chi?

A tak w ogóle, to chcę baaaaaaaaaaaaaaaaaardzo, baaaaaaaaaaaaaardzo podziękować pewnym Paniom-Edytce i Aluni...Wy już wiecie za co.

Edytka, parę rzeczy-primo-dlaczego uważasz, że misiek nieszczęśliwy jest z powodu pulowerka?:) Wątpisz w moje zdolności do robótek ręcznych?:)))

Edytka, co do Wrażliwej Dziewczyny, to trzymam kciuki. No i mogłabyś znowu bloga mieć, co?

 

Bez tytułu
Autor: mruczanka
17 września 2004, 12:13
Po tak długiej nieobecności mogę napisać tylko jedno: hopla-hopla, sialala, tupu-tupu, na-na-na. Miau, mru, puku, stuku-stuk, hopsa-hopsa, to be here it feel so good; W międzyczasie natomiast sierpień uroczo zmienił się we wrzesień; zapuszczam włosy już teraz (lat 26), żeby powitać 30-stkę na karku, jako interesująca kobieta długowłosa; od kwietnia nie było dnia, żebym była zdrowa. Teraz od dwóch miesięcy walczę z anginą. Przypadek bardzo interesujący. Nie przechodzi. Wyglądam tak blado i niewyraźnie, że wystarczy ubrać coś czarnego, a nikt nie ma odwagi zapytać, czy przypadkiem pogrzeb? Nie. Ja tak wyglądam. Żona dostała pracę w szkole. A więc pół dnia siedzi w gimnazjum, gdzie zmaga się z problemami współczesnej młodzieży-jak zrobić przerzut bokiem, gdy się ma sztuczny rubin w pępku, świeżo wmontowany? Natomiast potem Żonka wpada na obiad, połyka go w biegu i leci na drugi koniec miasta do pracy numer dwa, gdzie zajmuje się starszą młodzieżą i rozwiązuje problemy w stylu: "Proszę pani, jak będę ćwiczyć raz w tygodniu, to schudnę o 20 kg?" Ja siedzę w domu, bo primo chora, secundo-chwilowo nie pracująca i dla urozmaicenia chciałam dziś sobie kupić druty i wełnę i wydziergać kamizelkę, ostatecznie szalik. Ale najtańsze druty (wyglądały, jak pałeczki od perkusji) kosztują 30 zł. Tak więc przestałam narzekać na drogie ceny swetrów. Przecież wełna i druty, to już człowieka nie stać na nic więcej

Czy będzie to źle widziane, jak w akcie desperacji podam swój nr telefonu publicznie?

Umieram w samotności, do zupy kapią łzy.

Jeśli ktoś potrafi przeczytać między wierszami to, co kryje się powyżej, to bardzo, bardzo, bym okazała swą wdzięczność. Czy ktoś we Wrocławiu też samotnie gotuje zupy i nie pomyśli, że szukam więcdej niż przyjaźni? Mam błogosławieństwo Żonki, która cierpi tak samo. To miasto jest duże, zagonione i anonimowe.

Puk-puk> Tu ja. 0 501 342 806.