Archiwum październik 2004


Bez tytułu
Autor: mruczanka
28 października 2004, 11:26

Mruczance popsuł się szablon. Naprawa za tydzień.

Bez tytułu
Autor: mruczanka
27 października 2004, 19:07

Cieszę się, że tu przyszłam, do kafejki. Przechadzka była bardzo, bardzo przyjemna. Choć krótka. Bo daleko tu nie mam. Blisko też nie. Tak w sam raz. Żeby mieć czas na parę myśli.

Powietrze pachnie dziś liśćmi. Liście sobie usypiają na trawnikach. Pachnie też śniegiem. Mijał mnie ktoś na rowerze i dzwonek zabrzmiał jak taki od sań. Zrobiło mi się wesoło, dzwonek się do mnie śmiał. 

W parku kolorowo, ale w wydaniu miejskim. Tu przyroda goni ręsztką sił. Nie mogę na to patrzeć. Szkoda mi ludzi, którzy uważają, że to co rośnie w parku-to drzewa. To są duchy drzew.

U mnie na wsi, daleko, daleko stąd (choć dosyć blisko w gruncie rzeczy), trwa teraz święto barw. Gdziekolwiek nie spojrzę, oczy mi się rozszerzają, żeby objąć to piękno krótkorwałe i skończenie doskonałe. Tam też mogę się bawić z czterema wełnianymi kulkami. U sąsiada urodziły się kotki i nawet nie wiedzą, jak los się z nimi delikatnie obchodzi. Myslą zapewne, że takie słońce jest normalne o tej porze roku. Jeden kot jest grubiutki i okrągły. Mała biała piłeczka. Pieszczoch. Lubi siedzieć na moim bucie. Mam nadzieję, że jak pojadę w piątek do domu na święta to jeszcze spotkam te maluchy. Coś mi się wydaje, że sąsiad nie planuje chodowli pięciu kotów ( nie licząc tatusia, który też się pląta w pobliżu).

Hodowla, czy chodowla? Cofam się w rozwoju. Wstyd. Żona pedagog, a ja nie umiem pisać poprawnie.

Musiałam dziś wyjść z domu. W środy są trzy chwile w ciągu dnia, gdy naprawdę żyję. Otóż rano, zanim Żona wyjdzie do pracy nr 1. Potem druga chwila, gdy wraca i jest, zanim nie wyjdzie do pracy nr 2. I późno, po 23:00, gdy wraca już na dobre. Dziś to było po prostu nie-do-znie-sie-nia. Więc wyszłam. Wolę czwartki od śród. W czwartek Żona wraca już o 14:00. Żeby mogło tak być, że ma się to co się chce, a nie to co się musi mieć. Może dziś wstąpię do kiosku, puszczę totolotka, wygram milion i jutro z dumą powiem:"Kochanie, nigdzie nie musisz iść. Jedziemy nad morze przekonać się czy w październiku słońce też opala." Myślę, że to całkiem realne :)

Próbuję przypominać sobie angielski. Słynny angielski. Słynny znaczy się mój talent do. A teraz o zgrozo, zanika. Moja jedyna umiejętność ceniona przez zwykłych śmiertelników. Uczymy się teraz nazw części ciała. Zajmujące.

Zaczyna mi się robić pionowa zmarszczka między brwiami. Zapewne będę wyglądać bardzo poważnie i groźnie, gdy na stałe tam osiądzie. Chyba, że kupię okulary. Jakoś do mnie nie przemawia, że trzeba czytać przy dobrym świetle. Notorycznie ślęczę nad książkami po ciemku. Mrużę potem oczy. No i będę ślepa jak kura. I pomarszczona.

Nie wiem, czy cokolwiek, nawet tysiąc zmarszczek są w stanie sprawić, że będę wyglądać poważnie. Ale ta postępująca ślepota jest przyczyną pisania czcionką numer 4. Gdyby ktoś się pytał czemu Mruczanka walnęła takie wielkie litery na swoim blogu. To dlatego.

Choć fajnie tu i przyjemnie, muszę się zbierać do domu. A tam jest tak zimno bez Żonki.

Może znajdę jakiegośfajnego liścia po drodze? Ciemno jest. Ale może..może..tam tam tramtam.

   

Bez tytułu
Autor: mruczanka
18 października 2004, 12:52

kocham jesień

Promyczki
Autor: mruczanka
13 października 2004, 16:16

 Na obiad zrobiłam znowu tyle jedzenia, jakby Żona nie do pracy szła, ale na wyprawę podbiegunową. Trzeba dmuchać na zimne, co według Mruczanki oznacza-smaczne jedzonko pełne witamin, herbatę z miodem i cytryną oraz ciepłe ubranko. Dlatego Żonka Moja pomyka w puchowej kurtce i szaliku. Ale dziś troszkę przesadziłam.... Po wepchnięciu porcji makaronu z sosem pomidorowym ujrzałam, że mam piłkę zamiast brzucha. Wcisłam spodnie i poszłam Żonkę odprowadzić na tramwaj. I opłaciło się! Dostałam kieszkonkowe 3, 50 zł i radę bym się do kafejki przeszła. Hura.

Zawsze trudno mi było uwierzyć, gdy ktoś mówił, że nauczyciel, to taki sam człowiek jak wszyscy... A teraz mam okazję przekonać się na własnej skórze, że tak jest. Otóż Żonka, zanim wyjdzie do szkoły-ogląda bajki.... Ma takie same problemy ze wstawaniem, jak Jej uczniowie lub jeszcze gorsze... Potem chrupie grzecznie płatki i ogląda Koziołka Matołka, bo akurat na II pr. rano puszczają. Potem ubiera się w to, co Jej podam. Zwyczajnie. A ja myślałam za swoich szkolnych lat, że nauczyciel zaciera ręce przed każdym wyjściem do pracy..I że cierpi w weekendy, bo nie może żadnego ucznia udupić. A tu Żonka mimo, że belfer, to nielubi chodzić do szkoły. Dziwne.

Ładnie dziś na dworze, prawda? Ubrałam moje super okulary słoneczne i czułam się szczęśliwa jak szczeniak. W podskokach sobie przeszłam przez miasto. Mało tu co prawda miejsc, w których można liście zbierać. Parki takie biedne są. Nie to co u mnie na wsi-tam chodzę jak zaczarowana, bo jest tak pięknie, że aż umrzeć można ze szczęścia. Żona jednak obiecała przynieść mi super ładnego liścia. Czekam. Dziś przytargała ze szkoły kwiatka-akonto jutrzejszego Dnia Nauczyciela...Ciekawe, czy jak wejdę na trawnik przed Muzeum Narodowym, to ktoś mnie stamtąd ściągnie za ucho..Tam takie śliczne dzikie wino mieni się na czerwono. Marzenie. Akurat do mojej kolekcji liści.

Ech..o smutnych rzeczach nie chce mi się pisać, a jest ich jak zawsze sporo....

Najbardziej z wszystkich rzeczy kocham morze, słońce i przyjemne zapachy. A z ludzi Żonę.

Kto lubi kawę proponuję nową wersję-z cynamonem i koniecznie z cukrem. najpierw razem wymieszać na scho, potem zalać wrzątkiem-pyyyyyyyycha i jak rozgrzewa!

 

Sielanka
Autor: mruczanka
04 października 2004, 16:18

Jest ładnie.

Jest pażdziernikowo.

Jest ładnie, ciepło i złociście.

Jest pełno gruszek, spacerów, fasolki i buraczków w zupie, promieni słonecznych przenikających na wskroś duszę.

Jest tak ładnie z pażdziernikowym błękitem w oczach. Zwłaszcza w miłosnym spojrzeniu.

W domku rodzina i babcia, miło, ciepło, przytulnie i smacznie.

A w mieście Żona. Zapracowana. Dojrzewająca jak jabłuszko kobieta. Taka ładna. Rumiana. Brązowa Laleczka.

A ja sobie jeżdżę w odwiedzinki do rodzinki i zwożę z lasów i łąk, znoszę z ogrodów i ogródków, z mojej małej wsi torby pełne skarbów. Te torby ważą tonę. To dla pracującej Żony. Witaminki. Jajka od prawdziwych kur. ho-ho.

 I jeszcze sobie spaceruję i piegi hoduję.

A Żonia całuje mnie w nos.